wtorek, 22 stycznia 2013

Sęp (2012)


info:
Reżyseria: Eugeniusz Korin
Scenariusz: Eugeniusz Korin
Muzyka: Archive
Zdjęcia: Arkadiusz Tomiak
Produkcja: Polska
Polska premiera: 11 stycznia 2013

Coraz więcej przygód mam z polskim kinem. Zachęcona zwiastunem, który zobaczyłam w kinie już dość dawno, pomyślałam, że może być nieźle. I czekałam nawet na ten film, co mi się w przypadku rodzimych produkcji zdarza nieczęsto, żeby nie powiedzieć wcale. Z tego co zaobserwowałam, różne osoby recenzujące ten film traktują go dwojako: jako film polski - oceniając na gruncie tegoż kina (i w tym wypadku jest całkiem nieźle) lub porównują go choćby do hollywoodzkich superprodukcji. Jak wypada w tym drugim przypadku - sami sobie odpowiedzcie.

Ja w ocenie tego filmu sytuuję się gdzieś po środku. Jednak pisząc o polskim kinie uważam, że trzeba pamiętać o tym, że to... polskie kino. Jest specyficzne. Choćby dlatego, że budżety nie są takie, jakbyśmy chcieli, żeby były. W ogóle pieniądze na filmy w Polsce to zagadnienie dość enigmatyczne - szczególnie zasady, według których się nimi rozporządza. Ale nie czas na takie żale. Drugą sprawą (a właściwie to pierwszą, bo chyba jednak ważniejszą) jest kwestia historii - jesteśmy mocno w niej zanurzeni, ba -  mamy, za przeproszeniem, niezłego pierdolca na jej punkcie. Większość filmów więc skupia się na niej, bądź wokół niej, ukazując jej skutki, pozostałości etc. Czy mi się to podoba? No zgadnijcie. Nie bardzo. Ale tak jest i już. Ja nie mówię, że przez to mamy same złe filmy, absolutnie. Choć nie jestem, jak już kilkakrotnie pisałam, entuzjastką polskiego kina, to muszę przyznać, że z tego co obserwuję, jest coraz lepiej. I miło w tym wszystkim zobaczyć kino gatunku, bo zdarza się ono piekielnie rzadko. Powodem jest pewnie ten nieszczęsny budżet, bo żeby zrobić przyzwoity film przygodowy czy thriller, czy cokolwiek mocno gatunkowego, należałoby mieć dość zasobny portfel. No, ale mamy naszego rodzynka. Bo, jakby nie patrzeć, Sęp jest thrillerem.

Aleksander Wolin aka Sęp pracuje w wydziale wewnętrznym policji. Szuka padliny, najgorszych z najgorszych - zepsutych stróży prawa. Tropi ich, dopada i odsyła za kratki. Kogo sobie wyobrażacie po takiej krótkiej charakterystyce? Niezłego badass'a zapewne. No to nic z tego - tutaj Sępem jest łagodny, powściągliwy i bardzo ułożony pan, z wykształcenia fizyk, mieszkający z ukochanym kotem, do którego zwykł przemawiać. I gra go Michał Żebrowski. Słodko. Aha, Sęp ma też w domu super-tablicę do zapisywania mądrych wzorów, także podczas śledztwa. Ponadto czyta książki o czarnych dziurach i powstawaniu wszechświata, a w wolnych chwilach uprawia parkour. Barwna z niego osobowość, nie sądzicie? Cholera, miałam nie być złośliwa, mnie się ten film naprawdę całkiem podobał. No ale okej, nie brzmi to wszystko póki co za dobrze. Może dalej. Podczas rozprawy z sądu zostaje uprowadzony morderca. Nikt za bardzo nie wie (a przynajmniej się nie przyznaje), jak mogło do tego dojść, kto pomógł mu w ucieczce i właściwie po co. Z resztą to nie pierwszy taki przypadek. Cytując: "Kilkudziesięciu największych skurwieli, zniknęło bez śladu w ciągu ostatnich sześciu lat". No, tak właśnie. Ktoś pomaga mordercom, ktoś inny musi dowiedzieć się kto to taki. Pada na piekielnie zdolnego Sępa, jego mentorem zaś jest dużo starszy i bardziej doświadczony Bożek (Daniel Olbrychski).

Aleksander Wolin aka Sęp (Michał Żebrowski) i Bożek ( Daniel Olbrychski) 
Okej, idąc za ciosem może zacznijmy od tego, co w tym filmie jest złe (poza tym o czym już delikatnie napomknęłam, czyli dość beznadziejnie napisanej roli głównego bohatera). Trochę tego będzie, ale tutaj małe zastrzeżenie - podczas oglądania, większość tych rzeczy nie razi po oczach aż tak, jak powinno. Większość wniosków przychodzi po czasie, no może poza tym pierwszym. A mianowicie - koszmarne dialogi. Ale tak naprawdę koszmarne. Nie wiem kto je pisał, ale widać, że pan reżyser-scenarzysta zajmował się do tej pory głównie teatrem - dialogi są do bólu teatralne (a teatralność w filmie z tego gatunku bardzo cholernie źle wypada). Poza tym są po prostu denne i straszliwie banalne. Miejscami strasznie bolało słuchanie tego bełkotu.

Kolejną rzeczą, którą pan reżyser Korin wyniósł niewątpliwie z teatru, jest kompletny brak umiejętności prowadzenia pobocznych wątków. Dość interesująca relacja pomiędzy Wolinem i jego partnerem Robaczewskim (Paweł Małaszyński), została skutecznie spartaczona poprzez złe poprowadzenie tego wątku. Inna sprawa jest z motywem miłosnym - ten od samego początku nie wzbudza zainteresowania, raczej bawi, a im dalej, tym gorzej. Wielka miłość kwitnie już przy 3. spotkaniu pięknej mistrzyni sztuk walki (Anna Przybylska) z równie przystojnym Sępem. A zanim dochodzi do zbliżenia jako takiego, przez cały czas coś staje im na przeszkodzie. Głównie praca i to zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. Aha, i okropna scena z kopertami - "Jeśli coś mi się stanie, roześlij to jutro rano" - coś mniej więcej w ten deseń. Całość jest totalnie bezpłciowa, zupełny brak chemii między postaciami - to wina słabo rozpisanych ról, ale też dość drętwego aktorstwa.

Natasza McCormac (Anna Przybylska) i Sęp (Michał Żebrowski)
Co jeszcze jest złe? Ano końcówka. Zupełnie niepotrzebny wątek chorego chłopca, nie wiadomo czemu właściwie miało to służyć. Wybór tragiczny? Nie sądzę. Zamiast porządnego, trzymającego w napięciu dreszczowca, zrobił się z tego tandetny melodramat. A szkoda, bo zmarnowano potencjał, który ten film niewątpliwie posiadał.

No ale dobrze, koniec narzekania, w końcu podobno uważałam ten film za niezły. Teraz rzeczy dobre. Na pochwałę zasługują role drugoplanowe, począwszy od porywaczy (bardzo dobry Mirosław Baka) po zbirów. Szczególnie ci drudzy przyciągają uwagę. Mamy do czynienia z grupą (excuse my language) totalnych pojebów, z których gwałciciel chyba najbardziej przypadł mi do gustu (brzmi to co najmniej niepokojąco, wiem...). Postaci są bardzo przerysowane, jednak nie jest to przerysowanie rażące, w końcu w kinie mieliśmy już cały przekrój niezłych psycholi. Role są świetne i brawurowo wręcz odegrane, przez nieznanych szerszej publiczności aktorów. Naprawdę niepokojąco to wygląda - i o to chodziło. Świetny jest też Fronczewski w roli generała Krasuckiego, ale to klasa sama w sobie, taki już jest.

Nie mam też właściwie zarzutów co do głównego wątku. Jest logiczny, a to ważne w tego typu produkcjach. Jest też intrygujący, a to chyba jeszcze ważniejsze. Przyznam szczerze, że gdyby w skupieniu się na nim, nie przeszkadzały mi te wszystkie poboczne motywiki, byłoby naprawdę zacnie. Śmiem twierdzić, że śledziłabym wydarzenia na ekranie z zapartym tchem. Niestety moja uwaga była rozproszona - w jednym momencie skupiała się na całej historii z mordercami, żeby za chwilę uciec od totalnie nieciekawego wątku Przybylska-Żebrowski. Ale biorąc pod uwagę, że motywem przewodnim jest jednak intryga kryminalna, skonstruowana bardzo dobrze - zdecydowanie polepsza to pozycję tego filmu. Obraz jest mocny, główny wątek przemyślany i z tzw. jajem. Jest niezła kulminacja, dość zaskakujące rozwiązanie akcji - poziom uważam, jak na nasze kino, ponad przeciętną. Mimo, że reżyser próbował trochę na sposób amerykański, filozofować, co wychodziło średnio, nie szkodzi to aż tak, jakby się wydawało. Jest bardzo przyzwoicie (no, poza marną końcówką i dość nachalnie narzuconym przesłaniem, ale miałam tu za bardzo nie marudzić).

Muzyka - momentami odrobinę odstająca od obrazu, jednak niesamowicie dobra. No ale wiadomo, to w końcu Archive. Pod tym względem jest bardzo amerykańsko i wyszło to filmowi na dobre.

Mimo wszystkich wad, jakie ten film posiada, na rodzimym gruncie jest to dziełko przyzwoite. Ba, niespotykane i intrygujące. Jeśli jednak stawiamy temu filmowi wymagania takie, jak produkcjom hollywoodzkim - spodziewać się możemy jednego wielkiego rozczarowania. To nie jest film z budżetem, jaki miał np. Seven (30 000 000 $), to nie jest też film Finchera ;) Jednak uważam, że ten obraz to jakieś światełko w polskiej kinematografii rozrywkowej. Filmów w takim stylu nam brakuje. Mój tekst jest trochę przewrotny, dużo w nim jechania po Sępie, choć koniec końców, oceniam go na mocne 7/10. Muszę przyznać, że to zabieg celowy - dobrze podejść do tego filmu bez żadnych oczekiwań. Najpierw zróbcie z głowy tabula rasa a potem możecie oglądać. Powinno wyjść nieźle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz