niedziela, 30 grudnia 2012

Moonrise Kingdom (2012)


info:
Reżyseria: Wes Anderson
Scenariusz: Wes Anderson, Roman Coppola
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Robert D. Yeoman
Produkcja: USA
Polska premiera: 30 listopada 2012
Tytuł polski: Kochankowie z księżyca

Już wiem, że moje życie było uboższe. O Wesa Andersona - o pastelowe kolory, piękne kadry i całą tą niepoważną-poważność. Biję się w pierś. Chociaż moje podejście numer jeden do tego pana, pod tytułem Podwodne życie ze Stevem Zissou było średnie, postanowiłam się zrehabilitować. Z pomocą przyszedł mi Hotel Chevalier, rewelacyjny krótki metraż. Kropkę nad "i" postawił Moonrise Kingdom - przepadłam. Głównie w formie. W końcu kino to przyjemność dla oka.

Moonrise Kingdom to opowieść o bardzo dorosłych dzieciach - ekscentrycznych dziwakach i ich równie nieogarniętych rodzicach. Opowieść wielce urzekająca, bardzo urokliwa i no cóż, niezwykła. Również fabularnie. W wielu miejscach nasuwają mi się porównania do Submarine, jednak u Andersona bohaterowie są dużo bardziej przekonywujący, mniej wydumani i hipsterscy. Poza tym tutaj ta kolorowa, ładna do granic, wypieszczona stylistyka (która w Submarine bardzo psuła odbiór) jest jak najbardziej na miejscu. Wszystko się zgrywa - treść dobrze koresponduje z formą. Wszyscy są zadowoleni.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołości, filmowości!

Przyszedł ten dzień, jakże ciepły choć grudniowy. Tak tak, wczoraj było -12 na termometrze, dziś +4! I podobno składanie życzeń z okazji Bożego Narodzenia jest politycznie niepoprawne, więc ja życzę wam nie tylko Wesołych Świąt, jak to zwykle się życzy, ale wiecznych powodów do radości i uśmiechu, dużo Miłości (do kogo i od kogo tam tylko pragniecie, nie tylko od święta) i też zdrówka, bo chorować w Wigilię, Chanukę czy inne wolne to najgorzej! Szczęścia nie życzę, bo to do nas należy czy je mamy czy nie, więc jak się najecie pierogów i karpia i barszczyku z uszkami (mniam) to do roboty! A na razie do stołu, a potem do prezentów, a jak nie obchodzicie to miłego lenienia się. Aha! I najważniejsze - miliarda dobrych filmów i czasu, by je oglądać!

Najlepszości życzę ja, cukrowa wata Marcela.


P.S. Przepraszam za adult content ;)

piątek, 14 grudnia 2012

Pokłosie (2012)


info:
Reżyseria: Władysław Pasikowski
Scenariusz: Władysław Pasikowski
Muzyka: Jan Duszyński
Zdjęcia: Paweł Edelman
Produkcja: Polska
Polska premiera: 9 listopada 2012

Zwykłam zaczynać wszystkie notki od jakiejś wielce istotnej uwagi, dziś nie obędzie się bez tego. Nie oglądam polskiego kina, taka ze mnie patriotka (i jeszcze lubię Marię Peszek, spłonę na stosie). Tak, jestem uprzedzona, wychodzę z założenia, że Polacy robią kino albo szkolno-lekturowe, albo historyczne (to się wiąże) z wyróżnieniem filmów pseudo-kostiumowych, wojennych i PRL-owskich plus głupie komedie romantyczne. Wybaczcie, ale taki to właśnie obraz kreuje się po pobieżnym przestudiowaniu repertuaru kinowego filmów rodzimych. Dodajcie do tego filmy o patologicznych rodzinach z Warszawskiej Pragi, ewentualnie Śląska albo zapyziałego wschodu. Rzadko znajduję przyjemność w oglądaniu szarej, brudnej, pozbawionej nadziei, polskiej rzeczywistości, wystarczy, że dostatecznie często widzę taką całkiem na żywo. No ale mieliśmy studencką wycieczkę. Tak tak, fajni studenci z fajnego kulturoznawstwa chodzą z fajnymi wykładowcami na fajne wycieczki do kina, nie myślcie sobie. No i padło na Pokłosie i myślę sobie: "W końcu obejrzę sobie jakiś polski film, bo aż wstyd rozmawiać ze znajomymi przecież". Plus kontrowersyjny, prawa strona ma mocny butthurt, to tym bardziej muszę obejrzeć, więc złożyło się nieźle. I, mimo wielu (oczywistych) zarzutów, jakie padły pod adresem tego dzieła zaraz po seansie, ja wyszłam zadowolona (możliwe, że to słowo niekoniecznie tu pasuje), choć jeśli traktować ten film jako zachętę do oglądania polskich filmów, to chyba nadal źle trafiłam.

czwartek, 13 grudnia 2012

Skyfall (2012)


info:
Reżyseria: Sam Mendes
Scenariusz: Neal Purvis, Robert Wade, John Logan
Muzyka: Thomas Newman
Zdjęcia: Roger Deakins
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Polska premiera: 26 października 2012

Niektórym się pewnie narażę, ale cóż, nigdy nie byłam fanką Bonda. Ani przesadną, ani żadną właściwie. Szczerze mi ta seria zwisała, a nawet więcej - w niektórych momentach mojego życia była postrzegana przeze mnie jako wyjątkowo irytująca. Ani Pierce Brosnan, ani Sean Connery ani nawet Roger Moore nie robili na mnie najmniejszego wrażenia, ich tandetne gadżety doprowadzały mnie gdzieś w stany pomiędzy nieposkromionym śmiechem a koszmarnym zażenowaniem, a garnitur, nienaganne maniery, "wstrząśnięte, nie zmieszane" i kobiety-pistolety, wywoływały we mnie niemal odruchy wymiotne. Nie, żebym kiedyś widziała któregokolwiek z Bondów w całości. Po prostu konwencja całej serii mocno mnie odrzucała. Umowność umownością, wiadomo, do mnie jednak to zupełnie nie przemawiało, tym bardziej, że miałam problem z rozpoznaniem, czy coś jest na serio, czy dla żartu. I jak tu żyć?

sobota, 1 grudnia 2012

Bestie z południowych krain (2012)


info:
Tytuł oryginalny: Beasts of the Southern Wild
Reżyseria: Benh Zeitlin
Scenariusz: Lucy Alibar, Benh Zeitlin
Muzyka: Benh Zeitlin, Dan Romer
Zdjęcia: Ben Richardson
Produkcja: USA
Polska premiera: 12 października 2012

Lubię bawić się w skojarzenia, wszyscy zwykle jakieś mają, więc może być to niezły punkt wyjścia. Często błędny, ale ciężko się tych skojarzeń pozbyć. No i pierwsze co przychodzi mi na myśl w odniesieniu do recenzowanego filmu to inny film, pod tytułem Gdzie mieszkają dzikie stwory (2009). Obraz o magicznej mocy dziecięcej wyobraźni, bajkowy, ale nie w disneyowskim rozumieniu. Moje skojarzenia są dość prostolinijne - tu dziecko, tam dziecko, tu jakieś stwory, tam również, no czujecie te oczywiste analogie, nawet w warstwie tytułowej. Jeśli zaś o różnice chodzi, no cóż - "Bestie z południowych krain" są filmem, po prostu, dużo lepszym. Głównie dlatego, że opowiadają "o czymś", a także wykraczają "poza".

poniedziałek, 29 października 2012

Dźwięki: Donatan - "Równonoc" (2012)


Jedną z moich ulubionych płyt jest krążek Fever Ray o tym samym tytule. Projekt Karin Dreijer, piękniejszej połówki znanego wszystkim duetu The Knife, jest czymś niezwykłym na współczesnej scenie muzycznej i choć płyta ma już parę dobrych lat (wydana w 2009 roku), zdecydowanie nie starzeje się - jest to muzyka ponadczasowa i uniwersalna. Czemu o tym wspominam przy okazji recenzowania płyty z zupełnie innego, muzycznego worka? Otóż z powodu własnych, bardzo luźnych skojarzeń, dla których jednak postaram się znaleźć tutaj uzasadnienie. Ambicją Donatana było stworzenie płyty, która w całości odwoływać się będzie do naszych słowiańskich korzeni, wszak Polacy ludem słowiańskim są. Nie mogło więc zabraknąć dźwięków etnicznych - w tym miejcu ukłony dla zespołu Percival, który wziął udział w projekcie. No i właśnie ta etniczność i pewna pierwotność brzmień jest wspólnym mianownikiem płyty Fever Ray i Donatana. Choć to albumy z zupełnie innych bajek - Fever Ray to raczej szamański, bardzo duchowy rytuał, Równonoc zaś brzmi bardziej biesiadnie i swojsko, z większym luzem - to w obu fascynujące jest nowe podejście do muzyki folkowej. Karin Dreijer łączy oniryczne dźwięki z syntetyczną elektroniką, błądząc przy tym po stylistyce różnych rejonów świata, Donatan zaś zmieszał słowiańską, żywą muzykę z rapem. Oba połączenia są niecodzienne, absolutnie genialne i (mam nadzieję!) ponadczasowe, właśnie przez to sięgnięcie do pewnej pierwotności. Okej, koniec dygresji ;)

poniedziałek, 15 października 2012

Dźwięki: Maria Peszek - "Jezus Maria Peszek" (2012)

Była Mania z Miasta i była Maria Awaria. Każda inna - pod względem wrażliwości, estetyki, kontrowersji. Miasto Mania to płyta bardzo eteryczna, poruszająca i emocjonalna. I uniwersalna, bo chociaż docelowo dotyczy Warszawy, można odbierać ją przez pryzmat jakiegokolwiek "swojego miasta". Niekiedy wychwala, innym razem raczej gani, bo "pieprzę cię miasto". Między Marysią a Warszawą wyczuwalna była ta zażyłość, trochę jak we włoskim małżeństwie.

sobota, 6 października 2012

Teddy Bear (2012)


info:
Reżyseria: Mads Matthiesen
Scenariusz: Mads Matthiesen, Martin Zandvliet
Muzyka: Sune Martin
Zdjęcia: Laust Trier-Mørk
Produkcja: Dania
Polska premiera: 7 września 2012
Polski tytuł: Misiaczek

Podobno "tough guys don't dance". Dennis też nie tańczy, jednak wrażliwości, chociaż nic na to nie wskazuje, nie można mu odmówić. Wielki, acz łagodny misiaczek ma duże problemy z kontaktami z kobietami. Jest nieśmiały, wstydliwy, nieporadny i zagubiony. Na domiar złego, pomimo 38 lat na swoim wielkim karku, nadal mieszka z mamą. Nadopiekuńczą, jak można się domyślić.
Kim Kold jako Dennis

piątek, 5 października 2012

The Expendables 2 (2012)

info:
Reżyseria: Simon West
Scenariusz: Sylvester Stallone, Richard Wenk
Muzyka: Brian Tyler
Zdjęcia: Shelly Johnson
Produkcja: USA
Polska premiera: 24 sierpnia 2012
Polski tytuł: Niezniszczalni 2

Notka miała pojawić się już dawno, jednak moje słabe ogarnięcie sprawiło lekkie opóźnienie. No ale, jak to mówią, lepiej późno niż wcale.
(UWAGA! W poście pojawią się określenia niecenzuralne i powszechnie uważane za wulgarne, ale serio - nie da się o tym filmie napisać używając grzecznych słów, bynajmniej nie z powodu jego poziomu!).
Są filmy, które wymykają się wszelkiej klasyfikacji. Nieważny jest scenariusz, a jakakolwiek logika schodzi na dalszy plan. Liczy się półtorej godziny czystej rozrywki. The Expendables 2 do takich właśnie filmów należy. I nieistotne, że nie widzieliście pierwszej części. Jedyne co was w niej ominęło, to ta sama rozpierducha (czytaj: rozrywka w stężeniu miliardowym) i ta sama ilość dzikiego, nieokiełznanego, buchającego z ekranu testosteronu. Wydawać by się mogło, że już zwietrzałego, ale jednak pozory mylą. Stallone, Van Damme, Norris, Willis i Schwarzenegger pomimo niemłodego już wieku, na ekranie, jako typowi "skurwiele", radzą sobie jak za dawnych lat. Dodajmy do tego trochę świeżej krwi, czyli Statham'a i Hemswort'a - i mamy mieszankę wybuchową. Dosłownie.
Jason Statham jako Lee Christmas, Sylvester Stallone jako Barney Ross i Arnold Schwarzenegger jako Trench

sobota, 29 września 2012

Jesteś Bogiem (2012)


info:
Reżyseria: Leszek Dawid
Scenariusz: Maciej Pisuk
Muzyka: Paktofonika, Fokus, Rahim
Zdjęcia: Radosław Ładczuk
Produkcja: Polska
Polska premiera: 21 września 2012

Film bardziej o Magiku, niż o Paktofonice, ale jak o Magiku to za mało w nim Kalibra, więc chyba jednak o Paktofonice. A że Magik jest postacią tragiczną no to o Magiku najbardziej.

poniedziałek, 17 września 2012

Ted (2012)


info:
Reżyseria: Seth MacFarlane
Scenariusz: Seth MacFarlane, Alec Sulkin, Wellesley Wild
Muzyka: Walter Murphy
Zdjęcia: Michael Barrett
Produkcja: USA
Polska premiera: 7 września 2012

Co do tego filmu miałam mieszane uczucia. Pierwsze skojarzenie - serial Wilfred. Bo tam też mamy coś gadającego, co gadać nie powinno i to "coś" a konkretnie pies, jest niezbyt poprawnym przyjacielem bohatera filmu. Tutaj mamy, równie niegrzecznego, pluszowego misia. Zarówno pies w serialu, jak i misiek w filmie pojawiają się w życiu swoich przyjaciół z powodu ich nieprzystosowania, braku umiejętności nawiązywania kontaktów międzyludzkich etc. Jednak serial Wilfred, mimo swojego komediowego klimatu, jest dziełem poważniejszym, momentami nawet ciężkawym, z kolei Ted to, bez wątpienia, czysta komedia.
Ted

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Dźwięki: Cukier, słodkości i różne śliczności ale najważniejszy jest składnik X!

Debiutancki album Purity Ring "Shrines", w końcu ujrzał światło dzienne. Po przedsmaku, jaki grupa zaserwowała nam w postaci czterech singli, oczekiwania były wysokie. Ale udało się, zdecydowanie było na co czekać. Montreal, bo stąd pochodzą członkowie zespołu, jest miejscem gdzie rozwinął się niejeden muzyczny talent. Widocznie Kanada dobrze robi muzyce, szczególnie elektronicznej, bo Purity Ring są doskonałym przykładem niezwykłych twórców z tamtych stron.

sobota, 4 sierpnia 2012

The Dark Knight Rises (2012)


info:
Reżyseria: Christopher Nolan 
Scenariusz: Jonathan Nolan, Christopher Nolan
Muzyka: Hans Zimmer
Zdjęcia: Wally Pfister
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Polska premiera: 27 lipca 2012

Jaranie się Batmanem jest ostatnio modne. To już nie tylko komiksy i filmy, to cała wielka branża, którą swoimi filmami podkręcił Nolan. Ja lubiłam Batmana zawsze, uwielbiałam ekranizacje komiksów Burtona, choć do samych komiksów za dzieciaka dostęp miałam znikomy. Pozostawały raczej kreskówki, podobnie było ze Spidermanem, jednak on nie przypadł mi do gustu tak jak Człowiek Nietoperz. Czemu wszyscy kochają Batmana? Z prostej przyczyny - jest postacią z krwi i kości, a jedyną jego supermocą są pieniądze. Trochę byśmy mu tego zazdrościli (podobnie jak Tonemu Starkowi), ale jednak ciężko bo żywot Bruce'a Wayne'a do łatwych nie należy. Lubimy Batmana bo potrafimy się z nim utożsamić. Mimo, że lata po mieście w dziwacznym przebraniu jest człowiekiem, podobnym do nas. Człowiekiem z problemami, zaburzonym. Jego walka ze złem to nie tyle szlachetność, co terapia. Pobudki ma więc egoistyczne, nie jest superbohaterem do jakiego nas przyzwyczajano. Przez swoje słabości jest nam bliższy. I właśnie dlatego tak bardzo kochamy Batmana.
źródło: http://www.rottentomatoes.com

czwartek, 2 sierpnia 2012

Prometheus (2012)



info:
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Jon Spaihts, Damon Lindelof
Muzyka: Marc Streitenfeld
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Produkcja: USA
Polska premiera: 20 lipca 2012

O Prometeuszu napisano już wiele. Mija się więc z celem pisanie po raz kolejny, że to film wyczekiwany, że pokładano w nim wielkie nadzieję, że miała to być szansa na odrodzenie umarłego ostatnio gatunku, jakim jest science fiction - o tym wszak każdy już wie. I że Prometeusz nie podołał oczekiwaniom - także. Ale czy jest tak na pewno?

czwartek, 28 czerwca 2012

Cosmopolis (2012)


info:
Reżyseria: David Cronenberg
Scenariusz: David Cronenberg
Muzyka: Howard Shore
Zdjęcia: Peter Suschitzky
Produkcja: Francja, Kanada, Portugalia, Włochy
Polska premiera: 22 czerwca 2012

Rzadko zdarza mi się oglądać słabe filmy, szczególnie w kinie. Kwestia nie tyle skąpstwa, co ostrożności. No ale cóż, każdy popełnia błędy. Przyznać muszę, że tak złego filmu w kinie jeszcze nie widziałam. Zawsze to jakiś sukces twórców.
Cosmopolis jest ekranizacją książki, podobno uznanego, amerykańskiego pisarza Dona DeLillo. Może to wstyd, ale nie znam tego pana. Wiem jednak, że o ile sposób narracji i świat przedstawiony w powieści sprawdzają się rewelacyjnie, o tyle film Cronenberga jest dziełem groteskowo przerysowanym, żeby nie powiedzieć pseudointelektualnie bełkotliwym.
źródło: http://www.giraffedays.com/

środa, 20 czerwca 2012

Opowieści, które żyją tylko w pamięci (2011)

info:
Tytuł oryginalny: Histórias que só existem quando lembradas
Reżyseria: Júlia Murat
Scenariusz: Júlia Murat, Maria Clara Escobar
Zdjęcia: Lucio Bonelli
Muzyka: Lucas Marcier
Produkcja: Argentyna, Brazylia, Francja
Polska premiera: 11 maja 2012

Moja niemalże dwumiesięczna nieobecność na blogu spowodowana była sprawą oczywistą, a mianowicie: licencjatem! Badum-tss! Ale ten już napisany, mam nadzieję, że na dobre i obejdzie się bez miliarda kolejnych poprawek. Trzymajcie kciuki a teraz do sedna.

Opowieści, które żyją tylko w pamięci to kino trudne ale niesamowicie urokliwe. Niewiele pada tu słów, sporo jest jednak treści. Takiej ponadczasowej, choć może nieco banalnej. W kinie spoza nurtu hollywoodzkiego uwielbiam takie właśnie klimatyczne, wizualno-dźwiękowe majstersztyki. Raz na jakiś czas trafi się w naszych kinach taka perełka i za każdym razem popadam w specyficzny stan, po obejrzeniu tego typu obrazu. Choć historia nie urzeka (a przynajmniej mnie nie urzekła) sam sposób wykonania i ten spokojny klimat niesamowicie do mnie przemawiają. Świetnie to działa na zmysły, doprawdy.
źródło: http://www.stopklatka.pl/

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Eternal Sunshine of the Spotless Mind (2004)

info:
Tytuł polski: Zakochany bez pamięci
Reżyseria: Michel Gondry
Scenariusz: Charlie Kaufman
Zdjęcia: Ellen Kuras
Muzyka: Jon Brion
Produkcja: USA
Polska premiera: 13 sierpnia 2004

Notka, w zamyśle miała być o czymś innym. Chciałam pisać o filmie Nietykalni, pochwalić się, że tak, ja też widziałam i owszem, bardzo mi się podobał. Tylko humor jakiś nie do tzw. jarania się filmem. Sięgnęłam więc po coś balansującego na granicy wpędzenia mnie w jeszcze gorszy nastrój, a radykalnego poprawienia go, poprzez wzruszenie i jemu pokrewne emocje. I voila, wybór padł na Zakochanego bez pamięci (wyjątkowo okrutny polski tytuł). Czyli każdy z wyżej wymienionych elementów obecny. I kolejny dowód na to, że łatwiej pisać o filmach bliższych sercu, powiedzmy.

sobota, 21 kwietnia 2012

Nie w kinie: Chcemy być nowocześni!

I kiedyś pewnie byliśmy. Ale jak to z talentami bywa, że większość się marnuje. Takoż i było z polskim designem.

Mowa o wystawie Chcemy być nowocześni w Muzeum Miasta Gdyni. Na sztuce znam się raczej słabo, wiem za to co mi się podoba a co nie. I tutaj podobało mi się bardzo, trzeba przyznać. Pierwszy raz miałam okazję i niewątpliwą przyjemność, odwiedzić gdyńskie muzeum. W Gdyni bywam rzadko, bo to przecież drugi koniec trójmiasta, po cóż miałabym...? No właśnie! Po kulturę. I po kawę. Bo, przepraszam bardzo, ale Gdańsk to pod tym względem jakiś trzeci albo i dziesiąty świat. Kawa u nas ci droga i wybór jakiś marny, Starbucks albo inne kawowe nieba, czyli jak wydać na kawę tyle co na obiad. Smaczna i tania jest na dworcu we Wrzeszczu,  jak najbardziej polecam, ale to nadal mało. Z sentymentem ogromnym wspominam W Biegu Cafe na Długiej, bo tam i tanio i smacznie i zniżki studenckie i obsługa miła. Ale już nie ma, a szkoda! A co poza kawą? A chociażby taki teatr. Mamy - mamy. I co? Raczej nudno, mało odkrywczo i ciągle tak samo. Żeby nie było - na teatrze też się nie znam specjalnie, ale widzę co dzieje się w Gdyni a co u nas. I jednak mi smutno. No i to muzeum... Na porównania z gdańskim Muzeum Narodowym nawet nie będę się siliła, bo aż przykro. Cieszmy się za to z sukcesów sąsiada - Gdynia ma muzeum z tzw. prawdziwego zdarzenia (co to w ogóle za określenie jest?)! I światła dużo i widok jaki!

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Submarine (2010)



info:
Tytuł polski: Moja łódź podwodna
Reżyseria: Richard Ayoade
Scenariusz: Richard Ayoade
Zdjęcia: Erik Wilson
Muzyka: Andrew Hewitt
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Polska premiera: 27 stycznia 2012

Ciężko pisać o filmach, które nie wywołują skrajnych reakcji. Dzisiejsze pisanie też będzie ciężkie. Bo i film taki jakiś... no właśnie, ciężki właściwie. Mimo, że forma w założeniu lekka. Trochę mnie ten obraz oszukał. Właściwie nie on sam, a to co przed nim, a nawet przed chęcią obejrzenia, czyli wszelkiego rodzaju zwiastuno-opiso-zapowiedzi. Zasiadłam więc do oglądania z zamiarem otrzymania czegoś wielce miłego, całkiem pogodnego w tę za oknem niepogodę, a tu klops (kulinarne porównania etc. love, jak już pisałam!).

piątek, 6 kwietnia 2012

Shame (2011)




info:
Tytuł polski: Wstyd
Reżyseria: Steve McQueen
Scenariusz: Steve McQueen, Abi Morgan
Zdjęcia: Sean Bobbitt
Muzyka: Harry Escott
Produkcja: Wielka Brytania
Polska premiera: 24 lutego 2012

Nowy Jork. Brandon wiedzie z pozoru udane życie. Dużo zarabia, nieźle wygląda i zalicza (tak, laski, nie egzaminy przecież) na prawo i lewo. Kto by tak nie chciał (poważnie, kto?)? W zasadzie nie ma problemu ze sposobem, w jaki żyje, aż do momentu, gdy pojawia się w ktoś, kto przypomina mu, że można inaczej. Bardziej. Płakać, ale i śmiać się. Przede wszystkim - czuć. Sissy, w odróżnieniu od Brandona, zagubiła się w całej tej swojej dziewczęcej nieporadności. Każde z nich ma rzeczywistość, taką na jaką sobie zapracowało. Problem: słabości. Nadmierna wrażliwość Sissy vs. ogromny dystans Brandona. Obstawiamy?

wtorek, 3 kwietnia 2012

This Must Be The Place (2011)


info:
Tytuł polski: Wszystkie odloty Cheyenne'a
Reżyseria: Paolo Sorrentino
Scenariusz: Umberto Contarello, Paolo Sorrentino
Zdjęcia: Luca Bigazzi
Muzyka: David Byrne, Will Oldham
Produkcja: Francja, Irlandia, Włochy
Polska premiera: 16 marca 2012

Czyli słów kilka o Cheyenne (nie zmuszajcie mnie do przesadnego odmieniania tego imienia, please) i jego odlotach, rzekomo wszystkich. Polski tytuł jest całkiem przyjemną zabawą słowną, trochę tu mamy przecież o lataniu, ale bardziej o odlotach. Bo niby już tyle przeżył i niby już dostatecznie polatał. Albo i nie. Cheyenne, grany przez Seana Penna (osobiście lowciam), podstarzały gwiazdor rocka (ugh, co za okrutne określenie, ale niech będzie, dla odpowiedniego naświetlenia sytuacji) wiedzie spokojną, pozbawioną szaleńczych uciech (nie tylko cielesnych ale w ogóle wszystkich dość ograniczonych) egzystencję. (Ah, pominę wszelkie oczywistości w rodzaju: inspirowany Robertem Smithem z The Cure, nawiązanie do Siouxsie and the Banshees etc., kogo to interesuje to niech sobie pogrzebie w internetach) Obok żona, wiecznie uśmiechnięta, jasnym spojrzeniem omiatająca rzeczywistość, wielce wyrozumiała, zakochana jak nastolatka. Cheyenne, choć wydaje się być stosunkowo zadowolony z tego oto życia, nudzi się niezmiernie. Nudę tę przerywa wiadomość o chorobie ojca, którego bohater nie widział lat 30. I oto rozpoczyna się podróż z Dublina do Nowego Jorku, a ponieważ Cheyenne boi się latać, trwa ona odrobinę za długo. Odrobina ta, to moment, w którym stara już i zmęczona dusza ojca Cheyenne'a postanawia opuścić ciało. Syn marnotrawny przybył więc za późno. Jednak w ramach dalszej walki z nudą i z chęcią poznania swego ojca (w miarę możliwości, bo opcje poznania nieboszczyka są raczej ograniczone) Cheyenne postanawia odnaleźć nazistowskiego zbrodniarza, który znęcał się nad nim (nad ojcem, nie nad Cheyennem) w obozie. 

wtorek, 27 marca 2012

Happy Birthday Mr. Brown!

Quentin Tarantino obchodzi dziś 49. urodziny. A ponieważ ludzie, jako homo religiosus, zakodowane mają obchodzenie wszelkich cyklicznie powtarzających się wydarzeń i u mnie nie obejdzie się bez odpowiedniej celebracji. Nie zaskoczę niczym ultra-wyjątkowym. Subiektywny przegląd kina Tarantino czyli personal faves.

1. Kill Bill vol. 2 i vol. 1 (2004, 2003)


W takiej kolejności. Druga część ma kilka smaczków, które ewidentnie zdobyły moje serce. Uroczy Budd i jego gorące powitanie Czarnej Mamby, w postaci strzału z soli, prosto w klatkę piersiową (sic!), scena pogrzebania żywcem no i oczywiście spotkanie z samym Billem. Mniam. Cenię Tarantino przede wszystkim za to, że kręcąc, potrafi się bawić i jest przy tym autentyczny. Ta swoboda reżysera doskonale widoczna jest na ekranie. Jego filmy niczego nie udają, nie aspirują do bycia czymś lepszym czy poważniejszym niż są w istocie. Najlepszym przykładem jest właśnie Kill Bill, film, moim zdaniem, najbardziej "lekki". Nie w sensie treściowym, ponieważ, jak to u Tarantino bywa, przemoc jest jednym z głównych środków wyrazu. Chodzi raczej o tę swobodę tworzenia. Kill Bill jest filmem niesamowicie zgrabnym, kolorowym i chyba najbardziej różnorodnym stylistycznie spośród wszystkich w dorobku reżysera. Pierwsza część, dużo bardziej komiksowa, przerysowana, szczególnie jeśli o to ukazywanie przemocy chodzi. Cudowna scena w Domu Błękitnych Liści, gdzie Uma Thurman w absolutnie obłędnym, tanecznym niemal transie, masakruje przeciwników. Trup ściele się gęsto a krew leje hektolitrami. Dosłownie.


niedziela, 25 marca 2012

Dźwięki: Czuwaliczka jadalna

Czyli Khat (czytaj kot): "U zwierząt wywołuje ekscytację i zwiększoną aktywność ruchową. U ludzi jest stymulantem wytwarzającym uczucie egzaltacji, bycia wyzwolonym od czasu i przestrzeni. Wywołuje ekstremalną gadatliwość, niedorzeczny śmiech, a nawet częściową śpiączkę. Chroniczne spożycie może prowadzić do delirium tremens. Właściwości stymulujące czuwaliczka zawdzięcza alkaloidowi znanemu pod nazwą katynon – substancji z grupy fenetyloamin. Powoduje zaburzenia potencji" (źródła: ciocia Wikipedia i hyperreal).
Jednak Khat z którym ja się znam (no dobra, tak jednostronnie, przez ucho...) nie wywołuje zaburzeń potencji. Pobudzenie, wyzwolenie od czasu i przestrzeni? Obecne.
Postać jest na tyle tajemnicza, że wszelkie informacje o nim ograniczają się do kilku ubogich wzmianek. Że internetowy artysta, że podobno z Toronto i... tyle. Jak wiadomo, muzyka jest jednak do słuchania, nie do czytania i właśnie muzyka jest tutaj znacząca. I nie byle jaka. Dawno nie słyszałam czegoś tak świeżego, chociaż, jak wiadomo z mądrych książek i z życia, postmodernizm ma się świetnie (albo może to już post- postmodernizm?), wszystko już było i się zapętla. Ten pan zapętla się więc wyjątkowo urokliwie.

Khat - War

sobota, 24 marca 2012

przywitaj się ładnie

Nie lubię wielkich słów, nie lubię powitań (chyba bardziej niż pożegnań) więc na początek będzie sztywno i niezręcznie, czyli jak zawsze.
Moja znajomość z blogami jest krótka i mało intensywna. Nie zaczytuje się w nich, moja percepcja nastawiona jest raczej na ładne obrazki, terabajtów zdjęć ładności przejrzałam już miliardy. Być może moje nieczytanie spowodowane jest marną zwykle jakością blogów, które dane mi było poznać. Owszem, jest kilka, które się wybija. Dodatkowo pamiętać należy, że ważna jest konwencja, jak to pewna pani reżyserka, kulturo i filmoznawczyni rzekła. I spośród słów słów słów, które z siebie wyrzuciła, z tymi akurat ciężko się nie zgodzić. Zatem często taka właśnie jest konwencja, żeby nie było wiele do czytania, czasem po prostu pisać się nie umie, ale najgorzej jest jak się udaje, że umie i jak się chwali ile to się pisze. To chyba główne czynniki, które zawęziły moje internetowe przyswajanie blogosfery do kilku wybranych. Inną sprawą jest, że jakoś namiętnie w szukanie Tego Jedynego się nie wgłębiałam, może to On znajdzie mnie. Nie jest moją ambicją samej go stwarzać, nie mam na tyle dumy, by nawet próbować.
Mowa była o konwencji. Tutaj będzie płytko. Ładności dla ducha, ucha i innych części ciała. Takie hobbystyczne grzebactwo w odmętach Internetu i trochę w Rzeczywistości, choć bywalcem tej drugiej strefy jestem bardziej z musu niż z wyboru, istnieje wszak umowa społeczna i nic na nią nie poradzimy. Shit happens. 
Na chwilę obecną, jeśli mowa o blogowym świecie, jestem wyjątkowo samotną duszyczką - czyli sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem, pewnie wiatrem i morzem też. Jednak pomysł na bloga wyszedł nie ode mnie, a od mojej serdecznej przyjaciółki (och ach! tak, patos, dużo patosu) Ani. O nieobecnych wypowiadać się nie wypada, a że Ania, jak na piątek wieczór przystało, baluje Bóg jeden raczy wiedzieć gdzie, wszelkie introdukcje zostawię na później.
Tyle słowem wstępu. Początki bywają bolesne, tutaj żadnego wyjątku nie było. Zakończę więc już te powitania, dla dobra własnego i ogółu i na dobry początek (wiosny, bloga, nocy - bo godzina już późna) wygrzebaną ładność dołączę. Bez opatrywania komentarzem, bo co za dużo to nie zdrowo. Do uzupełnienia.


Khat - Homeless