piątek, 11 stycznia 2013

Hobbit: Niezwykła podróż (2012)


info:
Reżyseria: Peter Jackson
Scenariusz: Guillermo del Toro, Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens
Muzyka: Howard Shore
Zdjęcia: Andrew Lesnie
Produkcja: Nowa Zelandia, USA
Polska premiera: 25 grudnia 2012
Tytuł oryginalny: The Hobbit: An Unexpected Journey

Buszując w głębokich, jak jaskinie Goblinów, odmętach Internetu, pozytywnych recenzji Niezwykłej podróży (Swoją drogą... Seriously? Polskie tłumaczenia jak zawsze wymiatają widzę), znalazłam tyle co przysłowiowy kot napłakał (koty są widocznie bardzo szczęśliwymi istotami). I hmm... Tak, w tym wpisie będzie dużo butthurtu, mojego dla odmiany. Bo, wybaczcie, ale nie pojmuję, jak taki pozytywny, radosny, pełen humoru i akcji film, może zbierać takie internetowe wciry. Aha, czekajcie, chyba wiem. Bo to nie jest Władca Pierścieni! No tak.

Porównywanie Hobbita do trylogii Władcy Pierścieni jest, w moim przekonaniu, po prostu pomyłką. To zupełnie inna historia, co ważne, bazująca na książce dla dzieci, a więc o zupełnie innym klimacie, w założeniu dużo bardziej przygodowa, mniej patetyczna. I te porównania są chyba największym błędem, jaki popełniają recenzenci, czy w ogóle widzowie, przy ocenianiu najnowszego dzieła Petera Jacksona. Hobbit nie jest filmem złym! Jest inny, mniej na serio. Nie mówię, że jest filmem idealnym, bo nie jest, kilka wątków jest tutaj zupełnie niepotrzebnych (cały wątek Bladego Orka przede wszystkim), ale całość jest niezwykle ujmująca i na pewno, mimo swoich 2 godzin, 49 minut, nie jest nudna (a z takimi zarzutami także się spotkałam - totalnie nie rozumiem).
Bilbo Baggins
Hobbit (jako stworzenie) jaki jest każdy widzi. Albo widział. Albo czytał i sobie wyobrażał. Mały, zwinny i szybki (co przez Tolkiena w książkach jest mocno podkreślane), ma owłosione stopy, żyje w przytulnych, pięknie urządzonych (naprawdę pięknie!) norkach, lubi palić fajkę i dobrze zjeść, toteż jego spiżarnia zawsze wypełniona jest po brzegi najróżniejszymi pysznościami. Chyba, że w zupełnie niezapowiedziane odwiedziny, wpada 13 wygłodniałych krasnoludów (a hobbici, chociaż lubią gości, nie lubią wizyt niezaanonsowanych). Wtedy ze spiżarni znikają, dość szybko wszystkie smakołyki. Tak to właśnie zaczyna się przygoda, w którą, trochę wbrew swojej woli, wciągnięty zostaje Bilbo Baggins - stateczny i szanowany hobbit z Shire, w którego to żyłach jednak płynie również krew przygodolubnego ludu Tuków. I właśnie to tukowe pochodzenie bierze w małym, ale bardzo dzielnym hobbicie górę. Bilbo decyduje się wziąć udział w przygodzie.

Jak już pisałam film jest długi, Peter Jackson lubuje się w długaśnych historiach (reżyserska wersja Powrotu Króla to chyba lider w tejże kategorii), aczkolwiek nie ujmuje mu to w niczym. Tzn. filmowi, nie Peterowi Jacksonowi, chociaż jemu też nie ujmuje to, że lubi kręcić długie filmy. Kiedy mija początkowe 30 minut, a gromada krasnoludów wraz z Gandalfem i Bilbem na dobre wyrusza z Shire, napotykając na swej drodze przeróżne przeciwności, akcja zaczyna pędzić jak szalona, niemal do samego końca. Tempo jest zawrotne, film rozwija się niesamowicie dynamicznie, a rzeczona akcja zwalnia jedynie na chwilę, w trakcie spotkania Bilba z Gollumem. Swoją drogą, to chyba najlepsza scena w filmie, ale o tym za chwilę. Wszelkie zarzuty pod tytułem "bo ten film jest za dłuuuugiii i ciągnie się jak krówka mordoklejkaaaa" uważam za bezzasadne. Serio - ten film was nudził? Wszystko, ale nie nuda. Poważnie.

Wątki do wywalenia? Blady Ork vel. Azog. Nie pamiętam tego motywu z książki, którą czytałam bardzo dawno temu i przy czytaniu kolejnym, poseansowym, które trwa nadal, też jeszcze nie dotarłam do żadnej wzmianki. Wikipedia mówi swoje, a mówi podobnie jak jest w filmie ale kto ją tam wie. Jak doczytam to zweryfikuję, faktem jednak jest że Azog na pewno oryginalnie nie pojawia się w tych wydarzeniach, w których miało to miejsce w filmie. Cała ta postać wykreowana jest na typowo hollywoodzki czarny charakter, bezsprzecznie zły (a więc przerażająco brzydki, no ale kiedy to orkowie byli ładni..?), żądny krwawej zemsty i bardzo zdesperowany. Blady Ork jest postacią wyjątkowo schematyczną, bezlitosny przywódca-osiłek, w dodatku ze sztuczną ręką, za wszelką cenę próbujący dopaść "krasnoludzkie ścierwo". Momentami jest żenująco.

Podobnie jest z Radagastem Burym, przedstawionym jako zwariowany starzec, któremu pomieszało się w głowie od grzybków (o czym mówi Saurman - też niezbyt wyszukany to żart). Niby element humorystyczny, ale wypadający dość słabo, choć momentami czarodziej jest całkiem pocieszny (scena z biednym jeżykiem). Tutaj temat został nieco spartaczony, ale widmo nadciągającego zła, które dostrzega mag, jest dużo bardziej wyraźne niż w książce, co z jednej strony wychodzi na plus, ponieważ będzie miało swoją kontynuację w dalszych częściach serii, a z drugiej jest kolejnym, bardzo hollywoodzkim zabiegiem. Pozostaje liczyć na to, że całość wątku zostanie dobrze poprowadzona w kolejnych dwóch filmach.

Ale dość już tego narzekania. Krasnoludy są za to rewelacyjne! Niektóre dostojne, inne bardziej nieokrzesane, wszystkie razem natomiast stanowią niezwykle wesołą gromadę. Każdy jest inny i absolutnie nie zgadzam się z wszystkimi opiniami w rodzaju "oni wszyscy są tacy sami, nie da się ich odróżnić!". Jak się nie da, jak da! Każdy ma coś charakterystycznego, choćby jedną cechę (nie tylko fizyczną), która odróżnia go od pozostałych. A że postaci nie zostały w żaden sposób "pogłębione" w warstwie psychologicznej? W książce też nie są. I może lepiej, że Jackson nie brał się za rozwijanie tego wątku - istnieje ryzyko, że wyszłoby jak z Bladym Orkiem i Radagastem, czyli niezbyt dobrze. Mnie i tak ujęły w tej swojej prostocie już od pierwszych minut, a już zupełnie podczas śpiewania swojej pieśni. Absolutny geniusz uważam. Że nie wspomnę o niewątpliwym uroku Thorina i Killiego.
Bilbo z krasnoludami
Thorin Dębowa Tarcza
Krasnolud Kili
Kolejną perełką jest Bilbo. Zarówno jako postać, jak i aktorsko. Martin Freeman w tej roli to strzał w dziesiątkę, jakby urodził się, by być hobbitem. Jest niesamowicie uroczy i żywcem wyjęty z powieści, 200% hobbita w hobbicie, trzeba mu to przyznać. Z resztą sama postać jest rewelacyjna, Bilbo nie ma nic wspólnego ze swoim krewnym, Frodem. Frodo, wiecznie strapiony (choć ma ku temu powód), udręczony i z cielęcymi oczyma (zagrany, swoją drogą, przez Elijah Wooda również doskonale) nie wzbudza sympatii, nie przypomina też tego dzielnego niziołka z rodu Bagginsów, jakim był Bilbo. No właśnie, z kolei nasz hobbit jest arcymężny (choć z początku sam o swojej odwadze nieprzekonany), bardzo waleczny a przy tym niesamowicie ujmujący. Pośród, mrukliwych niekiedy, krasnoludów, jest takim pociesznym promyczkiem, choć i jemu zdarza się zamarudzić (scena w jaskini w górach). Totalnym majstersztykiem zaś jest scena z Gollumem, o której już napomknęłam, choć tutaj zasługa leży bardziej po stronie Golluma właśnie. Gra w zagadki jest najlepszą sceną filmu, mimika Golluma rozwala na łopatki. Rewelka.
Gollum
Nie wiem czy mogę wypowiadać się na temat strony wizualnej Hobbita. Wersja, na którą poszłam, to te nieszczęsne 48 FPS. I był to duży błąd. Obraz jest piekielnie nienaturalny, szczególnie przez pierwsze 30 minut filmu. Razi szczególnie w przypadku scen bardzo dynamicznych, całość wygląda wtedy jak oglądanie filmu na przyspieszeniu. Strona wizualna słabo prezentuje się również w scenie, gdy Smaug nadlatuje nad Samotną Górę i atakuje krasnoludzkie miasto - sceny kręcone z perspektywy smoka wyglądają tandetnie, raczej jak niskobudżetowy mock dokument niż hollywoodzka superprodukcja. Stawiam, że wszystkie te niedociągnięcia to wina tej a nie innej wersji, mam nadzieję jednak poprawić swoje wrażenia przy oglądaniu wersji klasycznej, 24 FPS i w 2d.

Hobbit: Niezwykła podróż, mimo swoich (nielicznych) wad jest filmem niezwykłym, szczególnie na tle ostatnich produkcji. Bardzo wyczekiwany nie rozczarował, ba rozbudził apetyt na więcej. Po spędzonych na seansie prawie 3 godzinach, byłam zaskoczona jego końcem (w sensie, że tak szybko!) - mogłabym oglądać go dalej i dalej. Świat wykreowany przez Tolkiena i cudownie przedstawiony przez Jacksona jest niesamowity i unikatowy. I jedną z lepszych rzeczy, którą można zrobić w mroźny, śnieżny i pozbawiony słońca zimowy wieczór, to wybrać się na Hobbita i odbyć wraz z nim tą niezwykłą podróż. Do kin zatem!

4 komentarze:

  1. Ludzie chyba generalnie lubią na coś ponarzekać. Ja, mimo, że nie przepadam za twórczością pana T., z kina wyszłam z bananem na twarzy. No i nie odczuwałam, że tyle czasu minęło;p. Osobiście na "Hobbita" poszłam w wersji 2d i muszę powiedzieć, że fragmenty ze Smaugiem specjalnego szału nie robiły (od strony wizualne ma się rozumieć).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu chyba chodzi bardziej o jego mimikę (choćby przykład z gifu wyżej) - genialnie to wszystko zostało zrobione, zdecydowanie lepiej niż we Władcy Pierścieni, widać bardzo ten upływ czasu, jaki nastąpił pomiędzy dwoma filmami.
      I fajnie właśnie, ten film jest po to, żeby się radować, nawet jeśli nie wszystko jest idealne ;)

      Usuń
  2. Tak, jak sama napisałaś u mnie, mamy nieco odmienne zdania odnośnie tego filmu. Choć mimo wszystko mam nadzieję, że fragment o zbieraniu wcirów:) nie odnosiło się akurat do mojej recenzji. W końcu, pomimo wymienienia licznych wad Hobbita, myślę, że nadal spoglądam na niego bardzo pozytywnie.
    Jednak: o ile sądzę, że porównywanie do WP nie ma sensu, z tych samych co Ty względów: bo nawet książkowe WP i Hobbit przeznaczone były do innego targetu. WP bardziej dla młodzieży a Hobbit zdecydowanie dla dzieci. O tyle właśnie sam Jackson nie wiedział sam do końca, czy zrobić film bardziej dziecinny, familijny, czy coś w stylu WP właśnie. I czasem zdecydowanie wiemy, jak Hobbit prezentuje styl. Czasem zaś, w niektórych scenach pozostaje wrażenie przekombinowania i w rezultacie nijakości. Ni to Hobbit, ni Władca Pierścieni.
    A co do elementów z poza książkowego Hobbita, to dajmy na to taki Radagast (na ile dobrze pamiętam) faktycznie dotarł do Dol Guldur i to on pierwszy zauważył zagrożenie. Nigdy jednak nie spotkał się z Gandalfem i całą drużyną krasnoludów, żeby im o tym powiedzieć. Na pewno za to, Gandalf urządził sobie długą pogawędkę z Thorinem, znacznie wcześniej niż drużyna cała się zebrała. Wtedy to rozmawiali o mapie, o mieście pod górą i o poszukiwaniu towarzysza, włamywacza. Od początku Thorin był negatywnie nastawiony. I akurat takiego wątku, który faktycznie znajduje się w innych pismach Tolkiena, Jackson zupełnie nie wykorzystał, a według mnie mógł.
    Ale, ale - znów narzekam. A jednak Hobbit to naprawdę miłe, przyjemne i rozrywkowe kino, do którego wrócę jeszcze nie raz i nie dwa.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie fragment dotyczący nieprzychylnych recenzji nie dotyczył Ciebie! Ty podszedłeś do tematu rzeczowo i zdroworozsądkowo rzekłabym, czytałam jednak opinie dalece bardziej krytycznie, a w niektórych momentach była to krytyka, mam wrażenie, bezzasadna.
      Co do mieszania stylu Władcy Pierścieni i Hobbita - właściwie muszę przyznać Ci rację, Jackson chyba się w tym wszystkim zamotał odrobinę, no ale koniec końców myślę, że film i tak się broni.
      Jeśli zaś o ostatnie zdanie Twojego komentarza chodzi - pełna zgoda! Pozdrawiam.

      Usuń